Wczoraj cały dzień zebranie Zarządu Głównego ZLP zwołane przez Słonimskiego jako reakcja na usunięcie Hoffmana ze stanowiska redaktora „Nowej Kultury” za wydrukowanie wiersza Ważyka „Poemat dla dorosłych”. Stwierdziłam poniekąd „in flagranti”, jak powstają slogany i schematy myślowe, i gdzie się rodzą te „iskry z czarta kuźni”. Oczywiście w KC, o czym się wiedziało, ale co innego wiedzieć ogólnikowo, a co innego stwierdzić dowodnie. Już przed tym zebraniem pani Milska wyrażając dezaprobatę dla wiersza Ważyka rzekła do mnie: „Wszystko można powiedzieć, ale wstrętna jest u Ważyka ta pogarda dla ludu. On obraził lud polski. To wiersz antyhumanistyczny”. Otóż słowo w słowo to samo mówili na zebraniu Putrament i Kruczkowski, i ktoś jeszcze, zdaje się – Broniewska.
Zebranie było niesmaczne, robiono dobrą minę do złej gry. Kruczkowski „rozdarł szaty” nad nieoczekiwaną przemianą Ważyka, który napisał był piękny wiersz „Lud wchodzi do śródmieścia”, a teraz zbezcześcił lud polski wierszem „Poemat dla dorosłych. W odpowiedzi na to Putrament, Broszkiewicz i Żukrowski wygłosili mowy o własnych „przemianach”, nie żeby bronić Ważyka, tylko że niby są i dobre przemiany, te mianowicie, którym oni ulegli. [...]
Zabrałam głos dwa razy. Raz po przemówieniu Kruczkowskiego, który dowodził, że Hoffmana „zdjęto” nie tylko za wiersz Ważyka, ale i za inne błędy popełnione przez „Nową Kulturę” w ostatnich czasach.
Zapytałam wtedy: „Ponieważ pisma literackie wydaje się dla czytelników, a ja właśnie w ostatnich dopiero czasach słyszę z wielu bardzo różnych stron, że „Nowa Kultura” wreszcie przestała być nudna i daje się czytać, jakie to więc konkretnie „błędy”, partia zarzuca temu pismu?”. Odpowiedź Kruczkowskiego była mętna i nie mogła być inna. [...] Drugi raz zabrałam głos, żeby powiedzieć (popierając w tym Szmaglewską), że „zdjęcie” redaktora naczelnego za druk jednego utworu to niebezpieczny precedens, bo w tych warunkach trudno będzie znaleźć kandydata na stanowisko redaktora. Drugim takim niebezpieczeństwem jest ukucie formułki: Ważyk okazał pogardę ludowi polskiemu, obraził lud polski. „Ja to już słyszałam z paru stron – mówię – ale nie od ludu polskiego, lecz od wysoko intelektualnie stojących partyjnych. Przypominam, że w taki sposób zawsze utrącano pisarzy mówiących gorzkie prawdy. Nikt w narodzie nie jest takim nietykalnym tabu, lud także nie jest takim tabu, a dzieją się wśród niego rzeczy niepokojące, i pisarz ma prawo mówić nie tylko o błędach rządu, ale i o tym, co źle w narodzie. Jestem bardzo daleka od sympatyzowania z Ważykiem i jego wierszami, i, oczywiście, każdy mówi rzeczy przykre w sposób zależny od jego temperamentu i kultury. Ważyk zrobił to niejako w sposób wymiotujący, ale, jak rozumiem, chciał tym stylem jaskrawo pokazać, do czego lud został doprowadzony przez błędy propagandy czy polityki”.
Warszawa, 28 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Za protekcją Hanki Olczakowej naczelny architekt Nowej Huty p. Bogumił Korombel wiezie nas na jej zwiedzenie. Zaczynamy od opactwa cystersów w Mogile. Oprowadza nas młody zakonnik. Także za sprawą Hanki wie, kim jestem, wyraża radość, że ich chór nagrał „Te Deum” i żałobne „Vigilie” do mego dramatu – a w stronę pana Bogumiła: „Niechże to będzie nasz wkład w uroczystości 10-lecia Nowej Huty”. [...] Opactwo pocnhodzi z XIII wieku – większość cystersow przyszła do nas za Krzywoustego, który sprowadzał ich głównie z Francji. I ci są pochodzenia francuskiego. Wielekroć – jak wszystkie – przebudowany kościół i klasztor ma jeszcze fragmenty prastarej budowy wczesnogotyckiej, a nawet romańskiej. Uroczy zakątek ciszy i skupienia. W zielonościach długiej ścieżki ogrodu – sylwetka zakonnika.
Potem jedziemy do Kombinatu. Koksownia. Komory z „plackami” sprasowanego węgla, automatycznie wypylają koks do specjalnych pękatych wież, w których koks jest chłodzony wodą. [...] Potem marsz przez blisko kilometrową walcownię. Zastraszający upał. Obserwujemy, jak haki suwnicy – jeden za ucho, drugi pod spód chwytają „kubek” ze stu tonami płynnej rudy i wylewają to do rezerwuaru. Fontanny białych iskier jak monstrualny „zimny ogień” choinki. [...] Podobno w Nowej Hucie zmniejszyła się też przestępczość i te wszystkie złowrogo ujemne zjawiska, jakim dał wyraz Ważyk w swoim „Poemacie dla dorosłych”. Wytworzył się pewnego rodzaju patriotyzm nowohuciański. Ludzie dobrze zarabiają, więc są i lepsi. Tu sprawdza się teza marksistowska „byt określa świadomość”. A świadomość z kolei, będzie wpływać na byt. Partyjni mówią: „Niechby Ważyk teraz to zobaczył”. Anna zauważa słusznie: „Jestem jak najdalsza od entuzjazmu dla Ważyka, ani przedtem, ani potem – ale kto wie, czy bez wiersza Ważyka wzięto by się równie energicznie do naprawiania zła”.
Potem mechaniczne zgniatacze obrabiają bryłę, tną ją na coraz cieńsze kostki – aż w końcu wypływa taśma blachy jak purpurowa sztywna rzeka. Cała produkcja jest zautomatyzowana. Robotników prawie nie widać, kierują tylko automatami, a jednak pracuje tu kilkanaście tysięcy ludzi. Nad wielkimi piecami piętrzącymi się niby zamczysko potężnego czarnoksiężnika – ceglastoróżowa mgła z rudy. Przesłania twarde zarysy pieców, że zdają się niby już transponowaną na sztukę kompozycją malarską.
Nie chcemy już nic więcej oglądać. Oprowadzający nas inżynier bardzo miły, chełpi się jednak głównie zieleńcami, które przetykają nie tylko osiedle Nowej Huty, ale i cały groźny teren Kombinatu. Powiada, że nawet Amerykanie zwiedzający Hutę dziwią się tym zieleńcom. Powiadają: „Można widzieć większe huty i o większej produkcji, ale takich zieleńców na terenie zakładów nie ma nigdzie na świecie”.
Nowa Huta, 19 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.